Jestem
wściekła. Czuję w sobie wzbierającą się złość, która czeka tylko, by wybuchnąć.
Jak Ron może być tak ślepy?! Jak można być aż tak naiwnym?! Ta słodka idiotka
poleciała na niego ze względu na to, że jest on teraz sławny przez walkę w
ministerstwie. Gdzie ona była, gdy Ron potrzebował wcześniej wsparcia?! Nie
było jej, bo cały czas byłam przy nim ja.
Jednak
wiem, że pod tą płachtą wściekłości i gotowości wyżycia się na wszystkim co
stanie mi na drodze, w głębi duszy czuję smutek. Wielki smutek, który może jest
zbyt słaby, by przebić się przez otaczającą mnie złość, jednak jest dość silny,
by powodował wewnętrzny ból.
Wiem,
że próbuje się ze mnie wydostać mała dziewczynka, która by uniknąć problemów
pobiegła zamknąć się w łazience, by tam cicho płakać, aż wszystkie łzy się
wyczerpią. Jest to tak samo bezsensowne rozwiązanie, jak rozładowanie swojej
złości na niewinnych osobach. Nie odpuszczę jej tak łatwo. W końcu pokaże mu,
jaka ona jest na prawdę.
A
co jeśli on wie? Co jeśli on udaje tylko, że jest taki naiwny? Może po prostu przymyka
oko na to oszustwo, by tylko mieć Lavender. W końcu jest bardzo ładną
dziewczyną, a taka okazja nie powtarza się codziennie.
Znów
przypomniałam sobie o moich sianowatych włosach czy piegach na policzkach. Nie
należały one do atutów piękna. Wręcz przeciwnie – były okropne. Nigdy nie będę
dorównywać urodzie chociażby Lavender. Mogłabym sobie wmawiać, że jest inaczej,
ale po co? Oszukiwanie siebie nie przynosi żadnych korzyści, a jedynie zaślepia
rzeczywisty obraz świata.
Lekcje,
które miałam na dzisiaj w planie były dla mnie katorgą. Nie mogłam się skupić.
Wciąż przygnębiała mnie myśl o Ronie, Lavender i mnie. Myślałam nad tym, czy
powinnam w ogóle się mieszać w ich związek, przecież Weasley jest szczęśliwy.
Nie wydaje się , by potrzebował mojej interwencji w jego życie.
Byłam
tak rozkojarzona, że nawet profesor Mcgonagall pytała mi się czy wszystko w
porządku. Zna mnie na tyle wystarczająco, by wiedzieć, kiedy jest coś nie tak.
Widzę w jej oczach troskę, której brakuję mi, gdy nie ma przy mnie rodziców.
Mimo, iż okłamuję ją mówiąc, że wszystko jest dobrze, czuję się lepiej z powodu
tej opiekuńczości. Chyba nadal jestem tą małą dziewczynką, która potrzebuje
czułości.
Nie
umiem sobie nawet wyobrazić jak Harry musi się czuć wiedząc, że większość osób,
która zapewniała mu tą troskę nie żyje. Wraca on do domu na wakacje, gdzie nie
króluje miłość, ani nawet szacunek. Ostatnio przeżył stratę Syriusza, który był
dla niego prawdziwym oparciem. Uświadamiam sobie jak wiele siły go to kosztuje.
Nie umiałabym sobie z tym poradzić. Nie jestem tak silna jak on. Nawet gdybym
bardzo chciała, nigdy nie będę.
Postanowiłam,
że wrócę do swojego dormitorium i tam spędzę resztę mojego dnia, choć wydaję mi
się, że to będzie wieczność. Modlę się, by reszta dziewczyn miała jeszcze
lekcje. Nie chodzi o to, że nie chcę ich tam, ale po prostu wolę chwile
posiedzieć sama bez zbędnych pytań czy rozmów.
Czuję,
jak oczy zaczynają mnie lekko piec, a chwilę później czuję łzy, które próbują
się wydostać. Nie pozwolę im. Mrugam energicznie, by zniknęły. Nie mogę
pozwolić, by były oznaką mojej słabości. Przecież nie mogę takiej błahostce sobą zawładnąć. Jednak na samą myśl czuję ucisk w żołądku.
Przyspieszam
kroku, by jak najszybciej znaleźć się w dormitorium. Energicznym szarpnięciem pociągam za klamkę i wpadam z impetem do pokoju. Nagle zamieram ze zdziwienia.
-
Czy ja pomyliłam pokoje? – pytam zmieszana, bo to jedyne co teraz przychodzi mi
na myśl.
Na
nietkniętym wcześniej łóżku, leży walizka nad którą stoi nieznana mi dotąd
dziewczyna. Jest mniej więcej mojego wzrostu, jednak jest bardzo kruchej
postury. Ma rude długie, ale cienkie włosy. Jest bardzo blada, a jej twarz
pokrywają piegi. Ma zielone i zapadnięte oczy. Wyglądają bardzo smutnie, jednak
jest coś w nich co hipnotyzuje. Nie można oderwać od nich wzroku.
-
Ty jesteś Hermiona – ma zachrypnięty głos. – Dyrektor przydzielił mnie do tego
pokoju. Będę tutaj mieszkać. Właśnie się przepisałam – wyciąga szczupłą rękę ku
mojej osobie.
Chwytam
ją delikatnie, jakbym się bała, że pod większym naciskiem jej dłoń się
pokruszy. Jest coś w niej niepokojącego. Sprawia, że ogarnia mnie współczucie.
Pewnie dziewczyna spotyka się na co dzień z litością ze strony innych.
-
Jasne. Tak jestem Hermiona – szybko się otrząsam, bo przez dłuższą chwilę
spoglądałam na nią z otwartymi ustami, co musiało wyglądać bardzo dziwnie. – A
ty masz na imię...
-
Elizabeth. Wybacz, nie przedstawiłam się na początku – wygląda na trochę
zmieszaną. – Nie przeszkadzaj sobie, właśnie się rozpakowywałam. Zachowuj się
tak jakby mnie nie było.
Raczej
nie jest to możliwe, jednak nie wypowiadam tych słów na głos. Nadal stoję lekko
zaskoczona jej przybyciem. Wiem, że muszę zacząć rozmowę, by czymś się zająć,
bo nie chce, żeby znała prawdziwy powód mojego przyjścia.
-
Gdzie wcześniej się uczyłaś? – pierwsze pytanie jakie przyszło mi do głowy.
-
Nigdzie. Moja mama uczyła mnie w domu. To moja pierwsza szkoła.
Chcę
wypytać ją jeszcze o parę rzeczy, jednak słyszę pukanie do drzwi, a potem
lekkie ich skrzypnięcie. Wejście się otworzyło, a we framugach stoi profesor
McGonagall. Spogląda zza swoich okularów najpierw na mnie, a dopiero potem na
Elizabeth.
-
Panno Murray, profesor Dumbledore chciałby z panią porozmawiać. Czeka w swoim
gabinecie. Zaprowadzę panią – robi przejście w drzwiach i czeka na Elizabeth.
-
Miło było Cię poznać – rzuca mi pożegnalne słowa podnosząc lekko kąciki ust.
Mimo tego lekkiego uśmiechu jej oczy nadal wydawały mi się smutne. Może już
taka jej uroda.
Gdy
drzwi się zamykają jeszcze chwile myślę o tej sytuacji. Jestem ciekawa jaką
historię skrywa ta dziewczyna. Myślę, że nie prędko się dowiem, w końcu nie
wydaję się zbyt wylewną osobą. Raczej nie jest z tych dziewczyn, które od razu
po poznaniu ufają bezgranicznie osobie. Jednak nie mam złych przeczuć. Może
nawet czuję z nią jakąś więź.
Naglę,
jak grom z jasnego nieba, przypominam sobie powód, dla którego tu przyszłam.
Zaczyna mnie boleć głowa. Bezwładnie padam na łóżko i próbuję po prostu nie
myśleć. Wydawałoby się, że jest to najprostsza czynność na świecie, jednak
prawda jest taka, że należy ona do najtrudniejszych.
Zamykam
oczy. Nie chcę nic czuć. Wyłączam uczucia. Szkoda, że jestem w tym taka
kiepska. Chciałaby mieć prosty guzik, którym mogłabym włączać i wyłączać
wszystkie emocje kiwnięciem palca.
Czuję
jak moje powieki stają się coraz cięższe. Wiem, że nie mogę walczyć z
przemęczeniem. Staram się po prostu dać ponieść temu błogiemu stanowi, jakim
jest sen.
***
Noc
była cicha i spokojna. Wszyscy zmęczeni po pierwszym dniu nauki poszli spać, by
po leniwych wakacjach dać radę nazajutrz rano wstać. Jedyne co dało się
usłyszeć to pohukiwania sów, które właśnie o tej porze czuły się najlepiej.
W
pokoju wspólnym slytherinu stał nad kominkiem chłopak, którego pochodzenie dało
się już rozpoznać po kolorze włosów. Platynowa czupryna była zaczesana do tyłu
co dodawało mu powagi.
W
jednej ręce trzymał szklankę z napojem, a drugą nonszalancko miał wsuniętą do
kieszeni. Jego oczy były ślepo utkwione w płomykach ognia, które tańczyły w
kominku. Całkowicie pochłonęły go myśli.
Na
stole za nim leżała gazeta, mianowicie prorok codzienny – jedna z
najpopularniejszych form informacyjnych w świecie magii, co wcale nie świadczy
o prawdziwości publikowanych artykułów.
Nagłówek
pierwszej strony głosił „ Zakaz
przemieszczenia się między państwami”, a pod spodem, mniejszą czcionką było
napisane: „ Ministerstwo Magii
postanowiło dla bezpieczeństwa czarodziei, że wszelkie wyjazdy poza granice
kraju są zakazane, dlatego wszelkie spotkania między światowe tj. zawody,
turnieje, zjazdy itp. zostają odwołane. ”
Większość
uznałaby ten artykuł za nadopiekuńczość rządu, jednak nieliczni wiedzieli o
przejęciu ministerstwa przez Voldemorta i jego śmierciożerców. Krok po kroku
przejmują kontrole nad naiwnymi czarodziejami.
Idealną ciszę przerwał stukot sowy w szybę,
która była zamknięta. Draco wyrwany z rozmyślań, rozejrzał się dookoła, czy aby
na pewno jest sam. Podszedł do okna i otworzył je, aby sowa mogła wypełnić
powierzone jej zadanie. Odwiązał z nóżki sowy list, a potem dokładnie spojrzał
na charakter pisma. Wszystko się zgadzało. Otworzył kopertę i zaczął czytać.
Nawet
nie wiesz jak twoja matka przeżywała twoją podróż tym starym pociągiem. I nawet
zaczęła pisać już petycje o zmianę środku transportu. Ewentualnie sami będziemy Cię odbierać ze
szkoły.
Rozumiem,
że już zacząłeś myśleć poważnie nad swoją przyszłością. Ów pracę nie łatwo dostać w tych czasach. Bierz naukę na pierwsze miejsce.
Galeony
niedługo powinny do Ciebie dojść, bo wczoraj je wysłaliśmy. Łachmanów przecież nie będziesz nosić. U nas nie jest tak jak u Weasleyów. Poza tym, twoja matka przeżywa, że źle was tam
karmią. Omawiam
z nią plan przeniesienia Cię do innej szkoły, bo Dubmledore ma już swoje lata,
a w tym wieku ludzie zaczynają świrować. To mam
nadzieję, że widzimy się na święta.
Lucjusz Malfoy
Chłopak
wiedział doskonale, że jego ojciec nie chciał, żeby przeczytał ten stek bzdur.
Chciał, żeby jego syn zrozumiał ostrzeżenie, które zaszyfrował wraz z
pierwszymi literami zdań.
*
Trochę minęło zanim zawitałam tutaj z kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że nie macie mi aż tak tego za złe. Postaram się nadrobić te zaległości, które zostawiłam na waszych blogach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz